Gdy zamieszkasz zagranicą...

Już pół roku po naszym osiedleniu się w Polandii moje dzieci były na tyle zintegrowane w tutejszej szkole podstawowej, że potrafiły nawzajem wyzywać się od klootzak'ów (gnojków) bez akcentu, ale zawieranie znajomości z małymi Polendrami nie idzie im łatwo.

- Oni muszą po szkole zawsze iść na lekcje klarnetu, pływania lub do jakiegoś clubu - skarży się moja córeczka.

To prawda. U nas dzieci umawiają się spontanicznie aby się razem pobawić, ja smażyłam im naleśniki a pod wieczór przychodzili rodzice niby to odebrać swe pociechy ale tak naprawdę to aby poplotkować i sobie popić. Tutaj, w tej nowiutkiej i śliczniutkiej dzielnicy, jest to absolutnie wykluczone.

Speelafspraak (umówienie się na zabawę) musi być zaplanowane kilka tygodni na przód.

Nieliczne Polenderskie dzieci jakie udało mi się odciągnąć od ich codziennych zajęć i przyciągnąć do domu aby się pobawiły z moimi dziećmi okazują się alergiczne na wszystkie poczęstunki jakie dla nich przygotowuję, albo aż tak się przerażąją z faktu, że moje dzieci nie mają w swoich pokojach telewizorów, że resztę czasu spędzają trwożnie przy drzwiach czekając na oppas (opiekunka do dziecka) który to oppas w końcu podjeżdża pod nasz dom SUV'em i nie wyłączając silnika wyciąga dzieciaka z domu trzymając go jedną ręką za kołnierz a w drugiej piszcząc w telefonie:

- co on powiedział!? - No nie. Joł. Cool. Ale mega wypas!

Czasami zdarzy się, że przyjdzie rodzic osobiście odebrać dziecko. Aby nawiązać znajomość proponuję mu kieliszek wina, jest już ta godzina, że kieliszek wypada wypić. Reakcje rodziców na moje starania są bardzo różne. Większość wystrasza się śmiertelnie i trzymając dziecko przed sobą wycofuje się rakiem do drzwi gestykulując i odganiając złe duchy. Jedna z matek wybuchła śmiechem i krzyknęła:

- ty sobie chyba żartujesz?! Wino? We wtorek?!

Inny, bardziej wyrozumiały ojciec, tłumaczył:

- może innym razem, jutro muszę iść do higienistki jamy ustnej.

Moje dzieci znalazły więc pocieszenie wśród potomstwa dyplomatów z innych egzotycznych krajów jak Brunei, Mołdawii i Gruzji zamieszkujących naszą fajną dzielnicę.

- Te Polendraki zom barzo dziwne ludzie - słyszę jak mówi do mojej córeczki śniady chłopczyk z Jordanii a ona skwapliwie potwierdza.

Pablo, atrakcyjny facet i ojciec słodkiej i wiecznie śmiejącej się Argentynki sam przełamał lody i przyszedł z butelką wina. Prawdziwe szczęście nastało dopiero kiedy za rogiem wprowadziła się polska rodzina składająca się z Marty i Maćka Mikulskich (naszych Mikuł) z trójką dzieci (małe Mikułki). Fajne towarzystwo ze Śląska nie mające wstrętu do kieliszka i zawsze gotowi dosiąść się do stołu z zaimprowizowaną kolacyjką. Ich dzieci są też przyjemnie normalne i dojrzewają wyśmienicie na chipsach, lemoniadzie i filmach rysunkowych. Poza tym najmniejszy Mikuła siedzi często trzy kwadranse na sedesie z uchylonymi drzwiami po czym z wielkim zadowoleniem oznajmia na cały głos:

- zesrałem się! Kto przyjdzie wytrzeć mi dupę?!

To brzmi jak muzyka w moich uszach w tej naszej pięknej Polandii gdzie większość dzieci swoją potrzebę określa jako numer dwa a alkohol używany jest jedynie do dezynfekcji z wszelkich wyimaginowanych bakterii.

Powstaje teraz pytanie; jak ja tu mam dalej żyć.

Dolewam Pablo do kieliszka i zapytuję się go co on sądzi o Polandii.

- To jest fajny kraj - mówi Pablo - mieszkam tu już dziesięć lat z przyjemnością. Tylko ci ludzie... Kręci głową i bierze następny łyk wina.

- Ja sprowadziłem tutaj swoich własnych ludzi; moją matkę, teściów, siostrę z dziećmi, dwóch kuzynów... Też tak zrób, to jest dopiero przyjemne! Wówczas nie potrzebujesz mieć z tymi Polendrami nic do czynienia.

Sylwia

Polandia, 15 marca 2008

świat

***

Na koniec pytanie do czytelników:

Z jakiego kraju pochodzi Sylwia i o jakim kraju ona pisze? (w powyższym tekście nazwy krajów i języki zostały zamienione na fikcyjne).

 

O D P O W I E D Ź :

Artykuł ten napisała holenderska felietonistka gazety Volkskrant, pani Sylvia Witteman. Polandia to Stany Zjednoczone, konkretnie Waszyngton.

  • Sylwia Witteman jest dziennikarką, mieszkającą od roku w Waszyngtonie (USA) i piszącą cotygodniowe felietony w Volkskrant Magazine. Powyższy artykuł ukazał się 15 marca 2008. Przetłumaczyłem z lekkimi zmianami aby ukazać jak my potrafimy widzieć inne narody.

Poniżej zamieszczam oryginalny tekst:

Een half jaar na aankomst in Amerika zijn mijn kinderen voldoende ingeburgerd om elkaar accentloos voor asshole uit te schelden, maar warme vriendschappen met kleine Amerikaantjes laten vooralsnog op zich wachten. ‘Ze moeten na school altijd naar fagotles, of een debatingclub of zo’, klaagt mijn dochter. Het is waar: thuis in Holland werd de dagelijkse kinderruil ad hoc bedisseld op het schoolplein, waarna ik voor zes tot tien kinderen gezellig tosti’s bakte tot de afhaalouders kwamen, niet zozeer om hun kinderen af te halen, maar om het op een zuipen te zetten.
Daarvan is in het frisse suburbje Bethesda bepaald geen sprake. Een ‘playdate’ moet weken tevoren gepland worden, de enkele inboorling die ik uiteindelijk heb weten los te pulken van zijn naschoolse verplichtingen is meestal allergisch voor alle consumpties die ik te bieden heb, en schrikt dusdanig van het feit dat mijn kinderen geen tv op hun kamer hebben dat hij de resterende tijd bedremmeld bij de voordeur wacht tot hij wordt afgehaald door een 16- jarige oppas die haar SUV stationair laat draaien, het kind zonder omhaal in zijn jekkertje sjort en intussen in haar mobieltje roept: ‘He said whát?! Yeah, right. O my God, this is like, so totally, totally awesome. Nót.’ Heel soms komt een van de ouders zélf het kind ophalen. Ik bied in zo’n geval altijd een glas wijn aan, dan kunnen we eens kennismaken en het is tenslotte borreltijd. De reacties hierop zijn uiteenlopend. De meesten schrikken zich dood en sleuren meteen hun kind mee, achterwaarts de deur uit, onder het maken van bezwerende geluiden en handgebaren. Eén moeder begon keihard te lachen en riep: ‘Dat méén je niet. Wijn? Op een dínsdag?!’ En één welwillende vader legde uit: ‘Een andere keer, graag, maar nu niet, want ik moet morgen naar de mondhygiënist.’ Mijn kinderen vinden gelukkig troost bij toegankelijker diplomatenkroost uit weinig voor de hand liggende landen als Brunei, Moldavië of Litouwen. ‘Zie americans, zey are very ztrange, don’t you zink?’, hoorde ik een recentelijk uit Montenegro geïmpor- E teerde krullebol aan mijn dochter vragen, wat deze grif beaamde. Pablo, de aantrekkelijke vader van een lief, permanent giechelend Argentijns meisje, brak meteen het ijs door zélf een fl es wijn mee te brengen. Ook hebben wij het geluk dat er een Nederlands gezin om de hoek kwam wonen, bestaande uit Jan en Annie Bonk (‘de Bonkjes’) met hun drie kinderen (‘de kleine Bonkjes’). Gezellige lui uit Brabant, niet bang voor een borrel en te allen tijde bereid aan te schuiven voor een geïmproviseerd diner van wederzijds ingebrachte kliekjes. Hun kinderen zijn ook prettig normaal, ook prettig normaal, en gedijen uitstekend op chips, limonade en tekenfi lms. Bovendien zit het kleinste Bonkje vaak drie kwartier met open pleedeur zingend te poepen, waarna ze vrolijk door het huis schalt: IK HEB GEKAKT!!! WIE KOMT ER M’N REET AFVEGEN??? Een verademing, in een oord waar het gros van de kinderen de stoelgang besmuikt omschrijft als number two en alcohol voornamelijk gebruikt wordt om de handen te ontsmetten van god weet wat voor ingebeelde bacteriën. Door iets raars met de drankwetten in het district waar ik woon, verkopen supermarkten trouwens helemáál geen alcohol, zelfs geen light-bier, maar bij elke kassa staat wél een fl es met een soort geparfumeerde spiritus, voor als je per ongeluk de hand van de caissière hebt aangeraakt, of gewoon zomaar, voor de zekerheid. De vraag is natuurlijk hoe dit nu verder moet. Ik schonk Pablo nog eens bij, en vroeg hem wat híj van Amerika dacht. ‘Het is een fi jn land’, zei hij. ‘Ik woon hier al tien jaar met plezier. Alleen de mensen....’ Hij schudde zijn hoofd en nam een slok. ‘Ik heb mijn eigen mensen hierheen gehaald. Mijn moeder laten overkomen, mijn schoonouders, mijn zus met haar kinderen, twee neven... Moet je ook doen, dat is gezellig! En dan hoef je met die Amerikanen helemaal niets te maken te hebben.’

s.witteman

Holenderka