Jestem przeciętniakiem
Jestem mężczyzną po 50-tce. Burn out mam już za sobą. Ten wiek jest dla mężczyzny wiekiem rozrachunku z życiem. W tym wieku dojrzewa świadomość, że to co już miałem w życiu osiągnąć to osiągnąłem, a czego nie osiągnąłem to już nigdy nie osiągnę.
Pierwsze 50 lat życia było pogonią.
Pogonią za światem, za innymi ludźmi, za modą, za sukcesem.
50 lat nieuzasadnionego optymizmu, ciekawości, nauki i lekcji pokory.
Na przebijającą serce uwagę, dopiero w bezsenną noc w łóżku wymyślałem ciętą ripostę.
Jestem już po 50-tce i dostałem zadyszki od tej pogoni. Stanąłem i próbuję złapać mój astmatyczny oddech. Reszta mnie mija, potrącając, ciężko dysząc i w przelocie uśmiechając się do mnie miło lub pobłażliwie, ciesząc się w duchu, że znowu kogoś wyprzedzili, albo przeklinając, że stoję im w drodze.
Całe życie chciałem być w czymś dobry.
Tak naprawdę dobry, wyjątkowy, wybijający się ponad przeciętność, lepszy niż inni. Mieć nadzwyczajny talent. Chciałem aby mnie ceniono za to co umiem.
Całe życie prześladuje mnie uczucie że jestem niewłaściwą osobą, w niewłaściwym miejscu i przede wszystkim w niewłaściwym czasie.
W ciągu tych 50 lat odkryłem w sobie kilka talencików. Potrafiłem to i owo nieźle wykonać ale tylko "nieźle", średnio. Nigdy wybitnie.
Umiem parę rzeczy nieźle ale nic naprawdę dobrze. Są tysiące a może miliony co umieją to lepiej ode mnie. Ktoś powie, że powinienem się z tym, pogodzić, że nie jestem geniuszem. Ale to by znaczyło, że powinienem pogodzić się z moim przeciętniactwem?! To jest trudne. Może nawet tak samo trudne jak przyznać się przed sobą samym dlaczego chciałbym być nieprzeciętnym człowiekiem.
[update z roku 2010]