Śmierć Zdrowego Palacza czyli zabójstwo Theo van Gogha

W 2006 roku ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Univeristas książka Iana Burumy "Śmierć w Amsterdamie. Zabójstwo Theo van Gogha i granice tolerancji". Poniżej recenzja czytelnika.

Ian Buruma pół Holender pół Anglik mieszkający i pracujący w USA powrócił do swojej dawnej ojczyzny, aby przyjrzeć się z bliska wydarzeniom, które spowodowały, ze Holandia nie jest już tym samym krajem jakim była wcześniej.

Śmierć w Amsterdamie

Wbrew temu co sugeruje tytuł, książka nie jest w całości poświęcona potomkowi sławnego holenderskiego malarza. Ian Burma wziął na warsztat dużą cześć współczesnej historii Holandii aby wyjaśnić czytelnikowi genezę problemów kulturowych, z którymi boryka się jego ojczyzna. Największą zaleta tej lektury jest styl jakim posługuje się Buruma, nie prawi on nam moralnych kazań w stylu kalwińskiego pastora i nie zanudza suchymi faktami. Do opisywanych zdarzeń podchodzi z dystansem co nie znaczy , ze nie potrafi z nich wyciągać żadnych wniosków, wręcz przeciwnie opinie które prezentuje często są odmienne od tych, które dominowały wcześniej w głównym nurcie niderlandzkiej publicystyki.

Najważniejszym pytaniem jakie stawia sobie autor jest, co się zdarzyło w tej ikonie europejskiej tolerancji i demokracji? Co to jest tolerancja dla mieszkańców Niderlandów? Zdrada elit, strach, czy może pseudo-indywidualizm. Najważniejsze osoby, którymi Buruma zajmuje się w swojej książce to oczywiście tytułowy Theo van Gogh holenderski reżyser - znany bardziej z swojego ekstrawaganckiego zachowania niż z średniej jakości filmów. Theo holenderski libertyn, prowokator i radykał. Wywodził się z ekskluzywnego klubu jakim należałoby określać mieszkańców niewielkiej miejscowości koło Hagi Wassenaar, gdzie mieszkali jego rodzice Było to miejsce, gdzie kogoś, kto chciał się zapisać do tenisowego lub krykietowego klubu wypytywano o rodowód dziadków, gdzie chłopców dręczono za noszenie niewłaściwych krawatów, gdzie dzieci spędzały bożonarodzeniowe ferie w Szwajcarii i wracały do szkoły z opalonymi twarzami i połamanymi nogami, gdzie dziewczynki nosiły apaszki od Hermèsa i naszyjniki z pereł, gdzie osiemnastoletni chłopcy zjeżdżali na szkolny dziedziniec mini cooperami, ochlapując przy tym nauczycieli na rowerach.

W takich cieplarnianych warunkach wyrastał przyszły ekscentryk sprawiając po drodze swoim rodzicom wiele problemów. Theo prowadził w szkole telefon zaufania dla kolegów z klasy, którzy cierpieli z powodu nieprzyjemnych odlotów po LSD, W domu kłócił się bez końca z rodzicami dominował każdą dyskusje, wybijał sąsiadom okna, wypijał najlepsze wina ojca podczas całonocnych balang z kolegami, ale to wszystko jak pisze Burma nie były przestępstwa tyko, a raczej maniera znudzonego smarkacza z Wassenaar. Kolejnym epizodem w życiu Theo był Amsterdam, w którym znalazł się dokładnie w momencie, kiedy zaczęła się sypać mieszczańska i religijna codzienność holenderskiego życia. Theo wiódł bezwładny żywot przedstawiciela cyganerii: pil zażywał narkotyki, spal pod rożnymi adresami zawsze pewien, ze na weekendy może wrócić do Wassenaar.

Theo van Gogh był postacią bezkompromisowa, lubił przekraczać wszelkie granice i robił to, nie było dla niego żadnych świętości. Leon de Winter pisarz i reżyser syn ortodoksyjnych żydów został oskarżony przez Theo, ze używa "żydostwa "jako auto promocji W magazynie filmowym Maviola van Gogh napisał, ze Winter zaspokaja swoja żonę tylko wówczas, gdy owija swój penis drutem kolczastym, a podczas szczytowania wrzeszczy Auschwitz. Sprawa skończyła się w sadzie, gdzie Theo ostatecznie przegrał proces. Oprócz Żydów, także mocno zreformowane towarzystwo odczuło jego krytykę, kiedy nazwał Jezusa ta zgniła ryba z Nazaretu, Muzułmanów określał najczęściej mianem kozojebców (geitenneukers), burmistrza Amsterdamu Cohena nazwał hitlerowskim kolaborantem. Rozmaitym politykom i osobom publicznym, które go zirytowały życzył powolnej śmierci w strasznych męczarniach. Ian Buruma wspomina tez o drugiej stronie osobowości Theo, jako człowieka ciekawego świata, lubiącego ściągać na siebie uwagę innych, mającego dobre maniery i inteligentne zainteresowania.

Buruma starający się zachować dystans szkicuje po kolei sylwetki kolejnych bohaterów w swojej książce. Autor opowiada nam kim był zabójca Theo van Gogha, robi to starając się nakreślić szerszy obraz świata w jakim żyją dzieci emigrantów z Maroka i Turcji, którzy przybyli do Holandii w latach 50 i 60-tych. Barwnie opisuje wygląd "Miasta Talerzy" (chodzi o anteny satelitarne nastawione na odbiór programów z Biskiego Wschodu). Buruma próbuje, także wyjaśnić czytelnikowi skąd się wziął fonemem Pima Fortyna oraz barwnie szydzi z zbiorowej histerii jaka ogarnęła Holandię po jego zabójstwie. Analizuje drogę jaka przebyła Ayaan Hirsi Ali od zakutej w burkę wiernej córki Koranu do wścieklej anty-muzułmańskiej feministki, która dziś uważa Islam za najbardziej zacofana religie na świecie. Ayaan Hirsi Ali prywatnie dobra znajoma obecnego polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, z którym podobno razem chadzała na strzelnice, okazała się najzwyklejszą oszustką, która skłamała w oświadczeniu emigracyjnym, żeby dostać holenderski paszport.

W książce Iana Burumy oprócz Theo van Gogha, Ayaan Hirsi Ali, Pima Fortyna i innych ważnych postaci z świata holenderskiej kultury i polityki, pojawiają się tez inne osoby. Autor zadaje pytania emigrantom z krajów islamskich i ich potomkom, którzy mniej lub bardziej utożsamiają się z Islamem, o to co myślą o całej sprawie zabójstwa Van Gogha, czy chcieliby, żeby w Holandii zostało wprowadzone rygorystyczne prawo islamskie, co myślą o współczesnej Holandii o homoseksualizmie itd. Poglądy i odpowiedzi rozmówców są ciekawe, ale nie będę ich zdradzać.

Uważam, ze książkę warta jest przeczytania, wciągnie każdego, nie można się nią znudzić. Dla polskiego czytelnika stanowi ona podwójna wartość ponieważ daje mu możliwość, w bardzo krótkim czasie uzyskania sporej ilości informacji o tym co się stało w Holandii i jak bardzo się ona zmieniła na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia.

Patryk