Polak Polakowi... czyli jak zostać dziwką w Holandii
Zastanawiałem się nad tym tytułem. W końcu zamieniłem ostre słowo "k...ą" na "dziwką". Tytuł jest wulgarny ale wobec mocnych opowieści rodaków w Holandii i taki tytuł mocno blednie. Zresztą ten tytuł użyła ona sama. Relacja z drugiej strony medalu polskich robotników tymczasowych w Holandii.
Często pisałem o polskich pracownikach najemnych w Holandii. Pisałem krytycznie na temat całej masy holenderskich sępów które się zleciały na żer zakładając intratne agencje pracy gdzie się dobrze zarabia na czasami niezbyt roztropnych i naiwnych Polakach. Ale jest też druga strona medalu o której nie piszą ani holenderskie ani polskie media. Jak to wśród Polaków często bywa - oczekiwania co do pracy i realiów w Holandii przerastają znacznie rzeczywistość w tym kraju. Nikt z pracowników agencji nie zarabia więcej niż ustala holenderskie prawo, każdy musi płacić podatki, wypłata brutto nie równa się netto i mieszkanie jak i wszystko inne kosztuje drogo. Nie ma nic za darmo.
Wiem, że jest masa fantastów kochających się w wyolbrzymianiu lub wprost wymyślaniu rzeczy a szczególnie mity zarobków w Holandii aby zaimponować kumplom czy swojej rodzinie w kraju. Jak to mówił Einstein; "nic nie jest tak nieskończenie wielkie jak ludzka głupota".
Poniższe wypowiedzi zebrałem z komentarzy kobiety związanej z agencją pośrednictwa pracy gdzieś w Holandii około roku 2012. To jest jej druga strona medalu.
DRUGA STRONA MEDALU polskich robotników tymczasowych
Tak, to prawda są agencje które wykorzystują ludzi i ktoś tam głośno krzyczy; oszuści! Niestety mało jest głosów z tej drugiej strony. Ja czasami się wypowiadam we własnym imieniu, ale dzisiaj powiem o znajomej która od lat prowadzi agencje pracy tymczasowej w innym mieście. Dlaczego jej pracownicy płacą kary? Na początku tak nie było, dopóki kobieta nie straciła tysięcy euro, ponieważ wynajęła dom (szeregowiec - tussenwonning) sześciu swoim pracownikom (mężczyznom). Po 3 tygodniach dzwonią do niej kolejno sąsiedzi i policja; w jedna sobotę taka imprezę sobie urządzili że telewizor znalazł się na jezdni, dom zdemolowali, a co gorsze zdemolowali ogrody sąsiadów.
Ona zatrudnia co chwile nowe (czytaj: obce) osoby. I jak tu nie zabezpieczać się? Niektórzy z tych ludzi w większości młodzi nie maja pojęcia czym jest oszczędność gazu - co ich to obchodzi, potrafili termostat na cały dzień mieć włączony, otworzyć okno i iść do pracy i tak w kółko Macieju.
Oj, historii z drugiej strony jest wiele...
Pierwsza historia drugiej strony medalu
Kolega wyjechał do Holandii dorobić, wraca po pół roku i wozi się Mercem po wsi, stawia kolegom i szpanuje nowym butem. Opowiada jak to mu się dobrze wiedzie za granica, jak wszystkich Holendrów w robocie ustawił, a pośredników już dawno wypier...ł bo on sam na siebie zarabia (prawda jest inna; przed powrotem jedzie do hipermarketu i zapełnia torby - zamiast czysta odzieżą - jedzeniem typu puszki ze wszystkim i kupuje mnuuuuustwo chleba. Potem wraca do tej swojej zmyślonej roboty i idzie gdzieś tam na szklarnie pieścić pomidory. Nie ustawił nikogo, bo nie pracuje z Holendrami, a jedyni Holendrzy to szefowie zmiany. Pośredników też nie ustawił bo co tydzień stoi w kolejce przed biurem po wypłatę. Nie wiadomo po co stoi bo nigdy nic się nie zgadza i w ogóle co to ten loonheffing? Wieczorem siada na pol-nl forum i pisze o tych oszustach i złodziejach, następnego dnia melduje się z powrotem na szklarni i tak w kolko Macieju byle by uciułać do powrotu do Polski i tam znowu naściemniać kto ja w ogóle w Holandii nie jestem!
Po jakimś czasie na pracę skusił się kolega ze wsi który zasłuchany w jego historyjki chce rządzić w Holandii. Wiec przyjeżdża, idzie do jakieś tam agencji siada (styl: I’m super cool i dont give a fuck about you!) i karze sobie dać robotę. Pytany o kwalifikacje i języki szybko odpowiada jak to tu i tam na czarno dorabiał a w szkole podstawowej niemiecki był obowiązkowy ale on po niemiecku nie mówi bo nie lubi Szwabów. Robota jaka mu odpowiada jest w sumie bez znaczenia ale chce zarabiać więcej niż jego kolega (który w Polsce opowiadał bez ogródek że wyciąga nawet €15 na godzinę netto) - mówiąc że taka stawka nie wchodzi w grę już patrzy na ciebie jak na oszusta; jak to? przyjechałem i nie mogę mieć dobrej pracy? Potem melduje się w domu gdzie mieszka kupa wiary, zapoznaje się z realiami i ile się tu naprawdę zarabia i jak tu jest (90% mieszkańców od razu ostrzega go przed pojebanymi wiatrakami). Na drugi dzień nasz kolega jedzie na pierwsza poważną prace do szklarni, gdzie spotyka swojego kolegę ze wsi. Od dzisiaj rządzą TAM razem.
Druga historia drugiej strony medalu
Dostaje telefon od siostry cioci, w sumie żadna rodzina, ale coś tam ma związek z moją ciocią wiec czuje się dziwnie zobowiązana pomóc.
Kobieta płacze przez telefon, że jej ciężko, że nie ma pieniędzy, czy nie znajdę pracy dla jej synka, chłopak co prawda jest w maturalnej klasie ale nie szkodzi, przerwie szkole i przyjedzie zarobić dla rodziny. Zaczyna się dyskusja czy aby on powinien ot, tak sobie ostatni rok przerwać, ona; oczywiście. I tak zatrudniam pracownika w wieku 18 lat, przez mamę. Przyjeżdża, wesoły młody chłopak, od razu opowiada o problemach w domu, mówi po angielsku bardzo dobrze, że rzucił szkołę nie żałuje.
Wszystko jest w porządku chodzi do pracy.
Dzwoni mama żeby iść skontrolować jak się synkowi żyje. Pojechałam, ale go nie zastałam w domu (potem się okazało, że koledzy z pokoju schowali go w szafie żebym go nie widziała). Po krótkim czasie dostaje telefon z miejsca pracy ze... mam odebrać tego chłopaka, bo się upalił. Okazało się że mały ma problemy z narkotykami, w Polsce mama nie radziła sobie z nim bo ciągle gdzieś się szlajał i wpadła na pomysł, że mi go podeśle (to nic, że do kraju gdzie marihuana jest legalna!). I co mogłam zrobić w takiej sytuacji? Oczywiście, że został z miejsca zwolniony! Pozwoliłam mu przekimać dwie noce bo na weekend inni pracownicy zjeżdżali do Polski i on się miał z nimi zabrać. Potem rozmawiałam z pozostałymi chłopakami, dlaczego nie powiedzieli że tak się z nim działo, a oni ze swój swojego nie wyda.
Wtedy pierwszy raz poczułam się jak burżuj, bo nie byłam ,,swój" a byłam ta zła z „drugiej strony”. Dalej zaczęły się problemy o pieniądze; ,,jak to możliwe, że ja zarabiam mniej jak pozostali?" - mimo iż stawka była wcześniej ustalona i z nim, i o dziwo, z jego mamą! Kolego masz 18 lat twoja taryfa w tym zakładzie nie równa się tej pana Kazika który ma lat 48. Prawdopodobnie znowu był uwalony, wziął gotówkę nawyzywał mnie od q...wy i tyle co go widziałam. Z ciotką już nie rozmawiam, ona nie rozmawia z siostrą syn dalej gdzieś się włóczy.
Trzecia historia drugiej strony medalu:
Czyli jak to zostałam obleśną świnią i złodziejką
Początki maja. Ruszamy z agencją pośrednictwa pracy. Jesteśmy jeszcze zieloni jak to wszystko działa, ale już zaczynamy. Mamy dwóch pierwszych pracowników - określeni i zweryfikowani droga telefoniczna - fachowcy. Przyjechali, mąż się pyta; a gdzie wasze stroje robocze? Wyobraźcie sobie sami te zabrudzone trampole i podarte jeansy. Nic, jedziemy do sklepu ich okupić. A gdzie wasze narzędzia pracy? Nie było miejsca w rozklekotanej Corsie. Nic jedziemy do sklepu ich okupić. W końcu ich wygląd zewnętrzny to wizytówka naszej firmy. Stawka €10,- netto na godzinę (ponieważ początki prowadziliśmy w domu a i pracownicy mieszkali u nas, myślę, że stawka w sam raz). Umowa - pierwsze dwa miesiące mieszkacie za darmo (każdy miał osobny pokój) ale w zamian pomagacie przy remoncie w domu w weekendy. OK, nie ma sprawy. Po dwóch miesiącach stawka za mieszkanie = €150,- na miesiąc za osobę (mamy vrijstande woning na hipotekę - ot, tak żeby chociaż na opłaty starczało, a €300,- to w sam raz na to)
Pierwsza praca: murowanie. Może i fachowcy w Polsce ale klinkieru na holenderski styl kłaść nie umieją. Na drugi dzień już w pracy się nie muszą stawiać, bo wszystko co zrobili i tak zostało wyburzone.
Druga praca: ustawianie ścian działowych. Niestety nie kierowali się wskazówkami, zrobili to po swojemu, po polsku, tu coś podłożyć, tam coś przyciąć (mimo iż były to ściany co do milimetra wyliczone, wyprofilowane). Do widzenia
Trzecia praca: ocieplanie budynków. Tutaj chłopcy spisali się świetnie w pełni pokazali swoja fachowość, pracując bez ochraniaczy i okularów, na gole ręce. „Nie szkodzi, w Polsce to ja tyle waty naprzerzucałem!”. Holendrzy patrzą i podśmiewają się. Przyjeżdżamy wieczorem zapytać jak wypadł im dzień. Oprócz tego, że nie rozumieją, że powinni pracować w ochraniaczach, pozostali pracownicy czuja się z nimi dziwnie. Dlaczego? Nie odpowiadają na powitanie „goeie morgen” (w zamian podśmiewają się; huje, huje!), nie jadają na stołówce tylko siadają na krawężniku i swoje jedzenie tam właśnie konsumują. Zdaje się, że rozumieją co się do nich mówi ale w jakiś dziwny sposób wykonują polecenia i tak po swojemu.
No, ale dobra, dali chłopakom szansę i tak mogli tam pracować następne 3 miesiące. Dobra praca, wychodzą na czysto €1600 miesięcznie.
A teraz powróćmy do domu w którym panowie mieszkają i pewnych ustaleń. Więc już piąty weekend z rzędu materiały stoją, a panowie siedzą i piwko piją. Na szósty weekend mówię: chłopaki za dwa tygodnie zaczynacie płacić czynsz, proszę uporajcie się z remontami. „Szefowa! Damy rade!”. No i wzięli się za te remonty. Przyszedł dziewiąty tydzień; czas wypłaty. Przepracował 40 godz. a ja daje mu do reki (bo on na konto nie chce, nie ufa żydom z banku) nie €400,- a €250,- i tłumaczę, że te €150,- to za czynsz (zaznaczam, że tyczy się to tylko jednego pracownika, bo drugi zapytał dopiero na drugi dzień gdzie wzięłam jego €150 - jak wytrzeźwiał, bo nasz fachowiec wybrał się do naszego sklepu spożywczego i odkrył tam tanie wina). No, jak przecież my robimy ci remonty (i tutaj szefowa zmieniła nazwę na: ty obleśna świnio, ty q...wo, ty złodzieju pierd...ny....) mąż przyjechał późno w nocy (załatwiał zresztą dodatkowa prace) a ja w sypialni zamknięta z moim 3 letnim wtedy synkiem trzymam telefon na którym jest już może z pięć wiadomości od żony tego pana, że ona mnie wykończy, że ja go okradam z €150, że przyjedzie po mnie ekipa. Mąż dostał białej gorączki, ale do rana nic nie zrobił. Chłopaki rano jak gdyby nic pojechali do roboty.
Po przyjeździe z pracy mąż (z asysta sąsiadów) na nich czekał i powiedział co o tym myśli. Pan A płakał i przepraszał; tylko byle byśmy go nie wywalali bo on żonie obiecał... Pan B powiedział, że w sobotę przyjedzie po niego ekipa i wraca do Polski bo u złodziei nie będzie pracował. Ja go się pytam czy to chodzi tylko o ten czynsz? A on bezczelnie mi mówi, że jak kapałam synka to on wszedł do mojego biura i przejrzał faktury i teraz on wie UWAGA: ILE JA NA NIM ZARABIAM!!!!
Ja nie miałam już więcej siły ani chęci tłumaczyć; co to jest biuro pośrednictwa pracy, bo jak takiemu ,,fachowcowi,, wytłumaczysz podatki, prowizje, ubezpieczenia, dodatki sektorowe?
Czwarta historia drugiej strony medalu:
Czyli jak pani Julia została firmową dziwką
Pani Julia do Holandii przyjechała wraz z rodzicami 17 lat temu. Jest młodą dziewczyną ma 27 lat i od czterech lat pozostaje w stałym związku z Charlesem (chłopakiem surinamskiego pochodzenia), który zresztą się w Holandii urodził. A że mama Julii to wysoko wykształconą kobietą, więc dała swojej córce niebywały dar – dobre wykształcenie i... drugi język, tak czysty ze co niektóry Polak w ojczyźnie by się powstydził. I tak Pani Julia po studiach trafiła do agencji pracy tymczasowej. I znalazła się w hierarchii na pozycji nr 3, czyli szef, żona szefa i pani Julia. I wszystko było by OK, gdyby nie naiwność pani Julii (w końcu miała 7 lat jak opuściła Polskę i za mała byłaby pamiętać i poznać „rodaków”). Pani Julia była dla wszystkich miła, pomagała, dawała rady, zapraszała do siebie, spędzała wolny czas na chodzeniu od banku do banku, od urzędu do urzędu, bo pani Julia mówiła przecież pięknie po holendersku. Pani Julia ubierała się też pięknie, przez co każdego dnia była obserwowana i komentowana przez podwładne. Pewnego dnia pani Julia komuś czegoś odmówiła (nie wiem co to było, ale założę się, że kolejnej wycieczki do urzędu).
Tego dnia Pani Julia została dziwką.
Później dowiedzieliśmy się, że ona dziwką była od zawsze, już samo jej imię (!?) wskazywało, że się q..wi. Ten baran Krzysiek wiedział wszystko co się w biurze dzieje, wiedział kiedy będzie wypłata i kogo nowego przyjmiemy. Wszyscy mówili, że mu dawała, a on się sam chwalił, że ją tak rypał a ciągle jej było mało i wszystko mu mówiła w tym akcie rozkoszy. O całą tą historię zrobiła się zazdrosna pani Irena, bo serduszko jej biło do Krzyśka i on ją też robił, ale ona dziwką nie była, bo sex lubiła. Pani Julii było przykro, ale jeszcze bardziej przykro zrobiło jej się w piątek, kiedy pomagała szefowej dawać wypłaty. Kolejka przed biurem (bo nikt nie chce na konto, chcą do reki) i podjeżdża... Charles. Czy ja już dodałam, że rodzice Charlesa pochodzą z Surinamu? Chyba nie. Głośne ryki i teksty że Julia pier..li się z małpą, wykończyły panią Julię. Już nie pracuje w tym biurze. Z płaczem się pożegnała.