Pierwszy raz do Polski - byłej Polski Ludowej
6 października 1989 wyruszyliśmy w pierwszą podróż do ojczyzny. Pierwszą od czasu naszej ucieczki w 1981. Przez osiem lat nie mieliśmy praktycznie żadnego kontaktu z krajem, Polakami i językiem ojczystym. To był powrót do naiwnej i wyidealizowanej młodości. Nasz umysł idealizuje, lukruje stare wspomnienia.
W roku 1988 zrobiłem prawo jazdy. To nie było łatwe w obcym kraju, obcym języku i obcym mieście zdać prawo jazdy. Niedługo po tym kupiliśmy samochód. Starego Datsuna Sunny (rocznik 1980) za 2500 guldenów - to był dla nas majątek. Czytaliśmy, że w Polsce zachodziły zmiany... okrągły stół, koniec PRL-u. Otworzyła się możliwość odwiedzenia Polski bez obawy o represje. W tych latach miewałem "sen emigranta" - koszmarny sen, że jestem w Polsce i nie mogę z niej wyjechać, topię się.
Nasza wyprawa do Polski była wydarzeniem dla naszych znajomych i sąsiadów. Lata 80. stały w Holandii pod znakiem pomocy Polsce - kraju obarczonego brutalnym komunistycznym reżimem, gdzie ludzie przymierali z głodu stojąc na mrozie w kolejkach po chleb. Ludzie przynosili nam różne dary abyśmy zawieźli do Polski. Jechaliśmy z dwójką dzieci obładowanym samochodem. Wyruszyliśmy w piątek o godz. 18. W środku październikowej nocy, zmęczony, niedoświadczony kierowca, dojechałem do granicy Wolnej Europy w Marienborn. Dalej już było NRD - komuna.
Granica Marienborn-Helmstedt
Dojeżdżamy do granicy około północy. Betonowa pustynia. Przejazd wyznaczonym wąskim korytarzem otoczonym wartowniami. Ograniczenie szybkości do 5 km/h. Wjeżdżamy na olbrzymi teren oświetlony jak w dzień przez 12 bardzo wysokich masztów, łącznie 360 najmocniejszych halogenów. Przed nami kilka samochodów w kolejce do skrzynki gdzie trzeba zdać paszporty. Paszporty znikają w czeluści skrzynki od której biegnie kilkudziesięciometrowy tunel którym, jak mamy nadzieję, dokumenty transportowane są do budynków enerdowskiej straży granicznej gdzieś przed nami. Zaczyna się czekanie. W środku nocy. Zmęczony podróżą ale w napięciu co będzie dalej.
Po trwającym wieczność, jak nam się zdaje, czekaniu możemy podjechać do budki gdzie skrupulatnie przejrzany jest samochód i sprawdzone dokładnie wszystkie dokumenty. Socjalistyczna władza nie brzydzi się pieniędzmi więc musimy wykupić za 15 DM (zachodnie Deutche Mark) wizę tranzytową. Można było jechać. Dwa pasy na betonowej autostradzie: Transit W-Berlin i Transit Polen.
Witamy w Berlinie - stolicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej
Jedziemy po pustej autostradzie w kompletnej ciemności z monotonnym stukotem kół po betonowych płytach, jadąc lewym, nieco lepszym jej pasem. Czasami mijamy Trabanta z nalepką DDR a w światłach reflektorów czytamy na mijanych wiaduktach napisy typu: "Willkommen in der Deutschen Demokratischen Republik" i dalej "Herzlich willkommen in der Hauptstadt der DDR, Berlin".
W sobotę, około godz. 3. w nocy wjeżdżamy na Berliner Ring (obwodnicę) ale ja jestem już zbyt zmęczony. Jest zimno i deszczowo. Wjeżdżamy na parking przy restauracji Mitropa (słynne przed wojną, na podobieństwo polskiego "Wars") na drzemkę. Wchodząc do ubikacji poczułem zapach, jakiego już od lat nie czułem: specyficzna woń środka dezynfekcyjnego lizol. Poczułem się już bliżej sentymentów młodości. Zapach szpitala PRL-u.
Świecko 1989
Po krótkiej drzemce ruszyliśmy dalej, do polskiej granicy w Świecku było już tylko 80 km. Jeszcze przed świtem dotarliśmy do Frankfurtu, tzn. stanęliśmy gdzieś na autostradzie w bezkresnej kolejce samochodów czekających na wjazd do Polski. Gdy na całej drodze przez NRD rzadko można było zobaczyć samochód tak tutaj stała wielokilometrowa kolejka przed mostem na Odrze. W tych czasach Polacy zaczęli masowo sprowadzać używane samochody z Niemiec. Formalności graniczne trwały więc niezwykle długo. W praktyce co 10-15 minut granice przejeżdżał jeden samochód. W niekończącej się kolejce staliśmy 8 godzin. Nie można było się nawet przespać bo co kilkanaście minut trzeba było samochód popchnąć lub podjechać 5 metrów do przodu.
Wreszcie granica z równie srogimi i bezwzględnymi jak w NRD ludźmi w polskich mundurach. W sobotę o godz. 13 przekroczyliśmy granicę. W kantorze wymieniłem trochę guldenów za które otrzymałem wiele tysięcy złotych w banknotach jakich nie znałem. O ile się nie mylę w roku 1989 gulden był wart około 5 tys. starych złotych. W granicznym Pewexie kupiłem butelkę wódki Wyborowej za jednego dolara - będzie się czym przywitać z rodziną w Warszawie.
Polska szarość
Żyjąc wiele lat na Zachodzie, w całkowitej izolacji od Polski, pamięć ludzka podkolorowuje i upiększa wspomnienia. Moja Polska w pamięci stałą się "kodakowska", wyidealizowana. Tymczasem doznałem szoku zawodnej pamięci i rzeczywistego obrazu. Kontrast był zbyt duży. Polska okazała się w naszych oczach krajem z zeszłego wieku. Do tego pogoda była ponura i kraj wyglądał ponuro. Brakowało koloru, były tylko różne odcienie szarości, błota na drodze które zamieniało także mój samochód w szarą masę. Ludzie byli szaro ubrani, domy były szare, ziemia byłą szara, nawet drogowskazy zachlapane błotem były szare podobnie jak nieliczne samochody których światła hamowania zachlapane były szarym błotem. Droga była fatalna; zła nawierzchnia, brak białych linii pobocza, totalna szarość która po zmierzchu absorbowała całkowicie światła reflektorów. Trzeba było wytężać wzrok aby na czas wypatrzyć szarą furmankę, szary ciągnik, nyskę lub szarego malucha ze światłami jak słabe płomyki. Ostanie 200 km do Warszawy przejechałem kompletnie wyczerpany, w ciemności i strumieniach deszczu, zatrzymywany tylko dla odpoczynku przez milicjanta karzącego za nadmierną szybkość lub używanie długich świateł.
Do rodziców w Warszawie dotarliśmy po 30 godzinach podróży w samochodzie tuż przed północą, zaczynała się niedziela.
Warszawa z mej pamięci nic się nie zmieniła i zmieniła się zupełnie. Była zimna, szara, milcząca, anonimowa, obca. Całe miasto zastawione straganami, łóżkami polowymi na których sprzedawano jakieś delikatesy; czekoladę, orzeszki i do dzisiaj nieśmiertelne chrupki kukurydziane. Przed sklepem mięsnym na osiedlu stała nadal długa kolejka. Mieszkania w których przeżyłem pół życia stały się nagle ciasne i brudne. Tylko wódka smakowała jak dawniej.
To była zupełnie inna Polską jaką znam dzisiaj, po niemal 45 latach. Po 10 dniach w Warszawie wracaliśmy szczęśliwi do domu. Nasze dzieci Polski nie znały lub nie pamiętały. Miały mieszane uczucia jak i my. Zobaczyć pierwszy raz babcie i prababcie. Czułość i gościnność rodziny kompensowały wiele. Jednak nasze drogi już się rozeszły. Pozostały sentymenty dzieciństwa.
- Ciąg dalszy Pierwszy raz do Polski - epilog lub wróć do części pierwszej: pierwszy raz do Polski - prolog >>>
[Aktualizacja z 2014 r.]