Wilk wilkowi nie jest człowiekiem
Nasz naród nie rozwinął jeszcze mocnych mocnych więzi społecznych jakie obserwujemy w narodach Europy Zachodniej. Z perspektywy historycznej, my znacznie dłużej mieszkaliśmy w mało zaludnionym kraju, nie musząc się zbytnio liczyć z obcymi a jeśli obcy się pojawił, był potencjalnym wrogiem.
Pod tym względem jesteśmy odwrotnością gęsto zaludnionych i znacznie zurbanizowanych krajów Europy Zachodniej. Ze społeczeństwa agrarnego staliśmy się po 1945, w nadzwyczajnym tempie, mieszkańcami miast. W czasach gdy większość z nas zamieszkała w miastach staliśmy się od siebie zależni choć to nie przychodzi nam łatwo. A człowiek zmienia się znacznie wolniej niż warunki jego bytu.
Tylko Polacy sobie nie pomagają!
Od stu lat jest to jedna z najbardziej typowych wypowiedzi polskich emigrantów: Oni (inne mniejszości emigrantów) są razem, pomagają sobie, są solidarni - a my? Polak Polakowi wilkiem. Zresztą nie tylko na emigracji. We własnym kraju także. Częściej usłyszymy opinię, że nie dość, że sobie nie pomagamy, to chętnie sobie szkodzimy. Przykładów dosyć na każdym kroku.
- Człowiek człowiekowi wilkiem -
rzekł ktoś, a wilk się odszczekał:
- Ludzie, ja się boję żeby
wilk wilkowi człowiekiem nie był!
Jesteśmy narodem samotnych wilków
Wciąż jesteśmy narodem samotnych wilków. Poza wyjątkowymi okazjami emocjonalnych erupcji manifestowania więzi narodowych i patriotyzmu każdy sobie rzepkę skrobie. Polak nie ma potrzeby stowarzyszania się. Jedynym "stowarzyszeniem" które łączy niemal wszystkich jest Polski Kościół.
Przykładem polskiego indywidualizmu jest wstręt do globalizacji. Globaliści to ludzie którzy wiedzą że ludziom będzie się żyło łatwiej jak będą robić rzeczy wspólnie, w kooperacji, bo we wspólnocie jest siła. Antyglobaliści to te wiejskie dusze, gdzie "każdy sobie rzepkę skrobie".
- Holender jest pod tym względem przeciwieństwem Polaka, jako, że w tym nizinnym kraju nikt w pojedynkę nie mógł walczyć z morzem, wiec wsie kolektywnie pracowały społecznie, od tysiąca lat, nad budową tam i wałów. Także niemożliwa byłaby światowa potęga żeglarska bez dyscypliny i wspólnej pracy na morzu.
80 lat Polaków w Holandii
Mój dobry holenderski znajomy, sędziwy już człowiek, po raz pierwszy poznał Polaków w roku 1944 - gdy wyzwalali jego miasto. Od tej pory Polacy i Polska stały się pasją jego życia. Jest jednym z niewielu jeszcze żyjących ludzi który znał generała Maczka i wielu jego żołnierzy. Od momentu wyzwolenia jego miasta Bredy przez Polaków nierozerwalnie złączył się z polskimi kombatantami pozostałymi w Holandii i czynnie działał w różnych polskich stowarzyszeniach do dnia dzisiejszego. Poznał wielu Polaków. Czasami poznał ich za dobrze - jak sam mówił.
W naszej ostatniej rozmowie (z 2015 r.) o Polakach i coraz to nowo powstających w Holandii polskich stowarzyszeniach, fundacjach, klubach i towarzystwach przyznał:
- tylko wojenna dyscyplina, trzymanych żelazną ręką przez generała Maczka, żołnierzy tworzyła homogenną grupę Polaków. Po demobilizacji od roku 1947 licznie pozostali w Holandii Polacy szybko poczęli się rozpadać w partyjki rozłamowe (splinterpartijen). Byli towarzysze broni z jednej dywizji nie mogli się często na wzajem strawić. Powstawało wiele towarzystw; PSK, PTK, kluby londyńskie, Beneluksu, z Utrechtu, Axel, Bredy itd. Do tego w Polsce liczne kluby ZBoWIDu. Dzisiaj funkcjonują jeszcze kilkuosobowe kluby sukcesorów po Polonii w Bredzie, Muzeum Maczka, Stowarzyszenie Weteranów i wiele różnych klubów kultywowania polskiej kultury.
- Co mnie najbardziej niepokoi - mówi - to całkowity brak zainteresowania podtrzymywaniem tradycji, zarówno wśród młodych Polaków, licznie przybyłych po 2006 do Holandii, jak i już trzeciej generacji potomków polskich żołnierzy. Umiera pamięć o wyzwolicielach Holandii. Młoda polska emigracja w Holandii nie ma żadnego zainteresowania czynnym udziałem w obchodach rocznic wyzwolenia.
- Powyższy tekst napisałem w 2015 r. i mój holenderski przyjaciel już odszedł jak i reszta polskich kombatantów w Niderlandach.
Polska parafialna
W teorii funkcjonuje w Holandii dość sporo polskich stowarzyszeń. Coraz to powstają nowe, o podobnym profilu ale bez chęci połączenia sił z już istniejącymi. Większość z nich po początkowym okresie rozgłaszania o swoim powstaniu i ambitnych planach, pomału zamienia się w nieliczący się klub towarzyski lub jego działalność pozostaje na papierze. Jedynym wyjątkiem są polskie parafie.
Verenigingsleven czyli kolektywne życie po holendersku
Pod tym względem Holendrzy są przeciwnością Polaków. Holender nie istnieje bez stowarzyszenia. Holender czuje się dobrze w grupie i potrzebuje należeć do grupy. Grupa jest efektywniejsza niż jednostka.
Popularne rodzaje stowarzyszeń:
Sportowe (Sportvereniging)
Branżowe (Branchevereniging)
Fotograficzne (Foto- Film- en Diavereniging)
Hobbystów (Hobbyvereniging)
Karnawałowe (Carnavalsvereniging)
Klasy średniej (Middenstandsvereniging)
Konsumentów (Consumentenvereniging)
Muzyczne (Muziekvereniging)
Pacjentów (Patiëntenvereniging)
Personelu (Personeelsvereniging)
Przedsiębiorców (Ondernemersvereniging)
Przyrodnicze (Natuurvereniging)
Regionalne (Geboortestreekvereniging)
Towarzyskie (Gezelligheidsvereniging)
Wspólnych Interesów (Belangenvereniging)
Zawodowe (Beroepsvereniging)
W roku 2014 w Holenderskiej Izbie Handlowej (KvK) zarejestrowanych było 140,5 tys. stowarzyszeń i 156 tys. fundacji. Najwięcej jest stowarzyszeń sportowych (25 tys.) z 3300 stowarzyszeniami piłki nożnej na czele. Tak malutka Holandia liczy setki stowarzyszeń studenckich. 80% Holendrów w wieku od 15 lat jest członkiem co najmniej jednego stowarzyszenia. Zdecydowanie najpopularniejszymi są stowarzyszenia konsumentów, sportowe, ochrony środowiska i towarzyskie. Wielu dorosłych Holendrów należy do kilku stowarzyszeń jak kluby sportowe (piłkarskie, tenisowe, bilardowe, kręglarskie, golfowe, karciane), stowarzyszenia hobbystów (muzyków, modelarzy, malarzy, fotografów), ogrodnicze, krawieckie, szydełkowania, grupy teatralne i muzyczne, stowarzyszenia zawodowe i prywatne, kulturalne i muzyczne, karnawałowe i tysiąc innych których nie sposób tu wymienić.
Samych klubów sportowych można w niejednym miasteczku naliczyć ponad setkę. Ludzie są też bardzo aktywni w swoich stowarzyszeniach i spotykają się w nich co najmniej raz w tygodniu wieczorem po pracy lub w niedzielę na boisku. Mam kolegów którzy w swoich stowarzyszeniach spędzają 2-3 wieczory w tygodniu i nieraz całe weekendy. Grają w amatorskich zespołach muzycznych, wieczorami mają repetycje a w weekend występy na jakimś regionalnym festynie. Za to w niedzielę jadą ze swoim klubem sportowym na wyjazdowy mecz.
W Holandii nie ma w zasadzie miejsca na indywidualizm. Kto ma jakieś zainteresowanie natychmiast zapisuje się do odpowiedniego stowarzyszenia. Gdy lubisz wędrować zapisujesz się do wandelvereniging, gdy lubisz tańczyć to do polskiego dansvereniging a gdy lubisz piwo to idziesz "naar de kroeg" - to jest największe nieformalne stowarzyszenie wszystkich Holendrów.
- Dla zainteresowanych relacje na YouTube Polaków z belgijskiej Limburgii z czasów pierwszej fali emigrantów okresu międzywojennego i wojennego: Rodzinne opowieści polskich stowarzyszeń z Limburgii
[Aktualizacja z 2015]