Wpuszczona w kanał
Jestem Kasia, w Niderlandach od niespełna półtora roku i zmagam się z myślą, czy to już zapuszczanie korzeni, czy chwilowa zmiana ziemi...
Holenderska zima
Zima, w takim polskim znaczeniu: mróz, skrzypiący puch pod nogami i szybujące płatki śniegu, w Holandii w ostatnich latach jest rzadkością, więc, gdy tylko spadł śnieg, a kanały i jeziora ściął mróz, ludzie wylegli ze swych domków.
Rozpoczęły się zjazdy na sankach, gdzie to tylko było możliwe, stawianie bałwanków, na każdym kupce śniegu i jazda na łyżwach po zamarzniętej wodzie. Widok wirujących łyżwiarzy przypominał widokówkę, jaką wysyła się na Święta Bożego Narodzenia. Tak mocno holenderski był to widok jak obrazki kiedyś nagminnie kupowane z całującymi się dziećmi w chodakach (klompen) i charakterystycznych czapeczkach.
Część obrazka
Myślałam o tym, co może czuć emigrant na taki widok. Widzi obrazek niczym ten malowany na drewnie, czy widzi siebie jako uczestnika zabawy z pocztówki, który akurat zapomniał łyżew i patrzy jak inni jeżdżą po ślimakach kanałów Amsterdamu. Czy emigrant jest tego częścią czy nie?
I nagle spadł obok mnie z roweru (tak, Holendrzy nawet po śniegu jeżdżą na rowerach) jeden pan. Zaraz z łamanym holenderskim i lepszym angielskim zaczęłam pytać, czy wszystko jest w porządku. Z mężem pomogliśmy mu wstać i ruszyć dalej. W torbie zamocowanej z boku roweru wystawały łyżwy. Pan ten więc jechał lub wracał z aktywnego odpoczynku na lodzie.
I w ten sposób stałam się częścią tego obrazka. Może taką, której nie widzi się na pierwszym planie, ale która stoi obok łyżwiarza.
I w ten sposób poczułam się bardziej "swojsko", oglądanie obrazka z cmokającymi się dziećmi już mnie nie definiowało. Wisiał on sobie gdzieś w jakimś dziecięcym pokoju.
W ten sposób zima sprawiła, ze zrobiło mi się ciepło na sercu.
Taka pułapka od losu.
I ja zostałam wpuszczona w kanał.