Wspomnienia Polonusa z wojaży do Polski
W okolicach roku 1998 Polska była krajem niczyim. Co prawda to był jeszcze PRL w wersji light ale coraz bardziej otwarty na świat, odwracając się od Rosji twarzą na Zachód. Dzisiaj postrzegam tamte burzliwe czasy inaczej. Cyniczne, acz szczere do bólu, wspomnienia z przymrużeniem oka.
Zachęcony facebukowymi reakcjami n.t. moich wspomnień z wojaży po Polsce - już nie PRL-u ale jeszcze nie Unii - napiszę więcej wspomnień Polonusa który jakoby "wyżej sra niż dupę ma". W rzeczywistości nie musiałem "srać". To robiły za mnie żółte tablice. Ale wtedy tego jeszcze nie zauważałem. Myślałem że Polacy są po prostu takim zajebiście sympatycznym narodem który "czym chata bogata", "zastaw się a postaw się, postaw się" itp. Moje błędne postrzeganie, spowodowane było zapewne także tym, że nigdzie nie zagrzałem miejsca na długo, więc nie zdążyłem spełnić oczekiwań gospodarzy (a szczególnie gospodyń) lub zawieść ich oczekiwań.
25 lat temu podjechałem moją olśniewająca bryką, na żółtych blachach, pod stację benzynową we Włodawie. Chłopak wyskoczył z budki, zatankował i umył mi wszystkie szyby i sprawdził olej. Obok mnie siedział lokalny gość, właściciel Fiata 126p co tam tankował regularnie. Szczęka mu opadła jak ROYAL zostałem (jako posiadacz żółtych tablic) potraktowany. Ech, nie ma to jak być pięknym i BOGATYM! A to už se nevrátí!
Kiedy 25 lat temu jechałem swoim srebrnym bolidem na żółtych blachach po polskiej prowincji, to lud się kłaniał i chciał nieba uchylić. W tym czasie Polska była bezradna. Jak ten ptak uwolniony z klatki; może już wszystko ale nic nie umie. Oczy Polaków zwrócone były na każdego chłystka z Zachodu. Może przyjechał zainwestować? Ja nie śmierdziałem groszem, bo inaczej byłbym dzisiaj właścicielem pałacu z parkiem. Mimo to mogłem korzystać ze statusu "białego człowieka u Afrykanów". To jest przyjemne uczucie, chociaż czasami lekko żenujące. Jednak wtedy, 25 lat temu nie czułem się maharadżą, brałem tą serdeczność tubylców za ich cechę charakteru: gościnni, gość doma - bóg doma, gotowi tobie oddać swoje żony i nawet zarżnąć świniaka. Panie uśmiechały się do mnie zalotnie, zupełnie ignorując moją żonę - która robiła się zielona ze złości. Polska była 25 lat temu naiwna jak dziecko, co za PiS-u po 2015 r. zaczęła odreagowywać. Choć w dzisiejszej wojennej rzeczywistości, nie jestem pewien, czy Polska nadal nie jest naiwna. Historia pokaże.
25 lat temu (czyli ok. 1998 r.) ruch samochodowy na "dwójce" czyli niemieckiej autostradzie z Holandii do Świecka nie był duży. Niemcy w szybkim tempie modernizowali stare autostrady wiodące do Drezna i Berlina - mało używany do 1990 r. - do czasu gdy upadł berliński mur i NRD zjednoczyło się z RFN. Po polskiej stronie droga E30 w kierunku na Warszawę i Terespol była wciąż zwykłą szosą po której jeździło trochę Żuków, Syrenek i Fiatów 125p i 126p. Dzięki małemu natężeniu ruchu i mimo złego stanu dróg, udało mi się w tym czasie przejechać 1250 km drogę do Warszawy w równo 12 godzin. Ale to był jednorazowy rekord szybkości. Drogi były tak brudne, że jesienną porą do przejechania pół Polski trzeba było mieć rezerwę płynu do wycieraczek, gdyż spod kół każdej ciężarówki Star tryskała fontanna błota na samochód za nią a po przyjeździe do celu nie dawało się stwierdzić jaki kolor miał mój samochód pierwotnie. To też było zjawisko nieznane mi z Holandii. Pewnego razu po dojechaniu do Opola, jechałem dalej z gospodarzem przez lasy nad jezioro Turawskie. Było już ciemno i gospodarz stwierdził, że ta Mazda ma jakiś kiepskie światła, jak Maluch. I rzeczywiście, reflektory oblepione były szczelnie błotem. To też była dla mnie nowość. Tak to się rozpieściłem na Zachodzie.
Warszawa 25 lat temu okazała się być miastem złodziei. Przywykły od lat życia w kraju, gdzie samochód stoi pod domem nie zamknięty, także z opuszczonymi szybami, a drzwi otwiera się sznurkiem zapomniałem polskich realiów. Doznałem szoku widząc te domy, bloki, mieszkania opancerzone lepiej niż sejf banku z amerykańskiego filmu. Domofony, podwójne drzwi okute blachą i zaopatrzone w serię zasuwek, specjalnych zamków i judasze. Wówczas nie było jeszcze kamer, monitoringów i agencji ochrony. Wchodząc do tak opancerzonego mieszkania spodziewać się należało skarbu, sztab złota i kaset brylantów, ale nie... w tych domach stała tylko stara wersalka, meblościanka, stół, cztery krzesła, żyrandol i telewizor Neptun.
Każde wolne miejsce na warszawskich osiedlach pozajmowały stragany i strzeżone parkingi. Wszystkie parczki i trawniki zamieniły się w strzeżone parkingi. Jednak kilka razy musiałem na chwilę pozostawić mój samochód bez opieki. Te żółte tablice musiały działać na przechodniów jak gówno na muchy. W czasie moich trzech wizyt w Warszawie, trzy razy włamywano mi się do samochodu, w biały dzień, na ruchliwych ulicach. To nie byli zawodowi złodzieje samochodów lecz po prostu zwykli przechodnie. Za każdym razem nie udało im się samochodu uruchomić ale rozwalone zamki, stacyjka i wyrwane radio to moje ponure wspomnienia z Warszawy lat dziewięćdziesiątych.
Zdarzy mi się, parkując przed domem, że zapomnę zamknąć szyby i po deszczowej nocy wsiadam rano do mokrego samochodu z miłym uczuciem, że żyję w bezpiecznym kraju.