Szpital w Holandii
Moja żona nagle zachorowała. Bez jakichkolwiek wcześniejszych oznak dostała bardzo ostry ból brzucha. Była sobota. Zadzwoniłem do huisartsenpost czyli weekendowego dyżuru lekarzy. Ponieważ lekarz nie potrafił rozpoznać przyczyn przekazał pacjentkę na oddział do zbadania przez specjalistę. USG nie dało odpowiedzi ale MRI tak.
Nagłe zapalenie wymagało hospitalizacji. Ambulans przewiózł ją do innego szpitala bo niestety w dobie specjalizacji nie każdy szpital ma wszystkie oddziały.
Żona miała szczęście trafić do sali czteroosobowej. Bywa różnie, mogła zostać przydzielona do dwójki lub jedynki. Może to brzmi komfortowo ale leżeć cały dzień w czterech ścianach samemu nie dla wszystkich jest zachęcające. Zdecydowanie nie dla mojej żony. Woli towarzystwo. Niestety dla niej, coraz więcej nowych szpitali ma tylko jednoosobowe pokoje.
Godziny odwiedzin są standardowo-holenderskie: po lunchu ok. 13-tej i po obiedzie ok. 19-tej. Chociaż dla najbliższych godziny odwiedzin nie są przestrzegane. W szpitalu jest publiczne Wi-Fi więc smartfon i tablet pomaga zabijać czas w łóżku.
Przed posiłkiem pacjenci otrzymują "kartę dań" z której może sobie złożyć obiadowy posiłek. Oczywiście w zależności od jego wskazań dietetycznych.
Szpitalne jedzenie
Dla ciekawości zamieszczam poniżej kartę szpitalnego jedzenia do wyboru (kwadraciki do zakreślenia) z dnia 5 września 2013 r. (do dzisiaj wiele się nie zmieniło).
Powiem szczerze, że w szpitalach nie bywam i "szpitalne jedzenie" kojarzy mi się ze szpitalem wojewódzkim z PRL-u - ale ta lista do wyboru całkiem mnie urzekła.
Neutralność płciowa
Po powrocie ze szpitala żona była nieco rozczarowana szarą codziennością w domowym łóżku - musiała opuścić trzech wesołych facetów na sali (własny mąż nigdy nie jest dla żony śmieszny). Sale szpitalne w Holandii są już od dawna wyemancypowane czyli gender-neutraal - nie ma sal damskich i męskich.
Opieka szpitalna jest na najwyższym poziome. Pielęgniarze jak anioły, spełniają wszystkie życzenia pacjentów; miło i z uśmiechem.
Dla polskiego pacjenta mogą być tylko dwie bariery: językowa i kulturowa
Poza tym dla świeżo przybyłych z Polski klientów holenderskiej służby zdrowia pozostaje długie i uciążliwe zmaganie z niderlandzką kulturą gdzie zazwyczaj choroba "sama przechodzi" po kilku dniach zażywania paracetamolu a lekarz domowy jest - niczym ochroniarz przed dyskoteką - po to aby odprawić namolnych pacjentów z katarem i gorączką od drzwi i zagradzać mu wstęp do specjalisty. Niestety często my ze swoją hipochondryczną kulturą ignorujemy fakty i kochamy mocne leki.
Ale to jest bardziej bariera kulturowa niż medyczna. Tak jak lekarz polski ma bagaż polskiej kultury, tak i holenderski.
Przeczytaj także: