Gdy Polacy wkroczyli do Bredy
Breda była jednym z miast wyzwalanych jesienią 1944 przez 1 Dywizję Pancerną pod dowództwem generała Stanisława Maczka. Na polskim cmentarzu wojskowym pochowanych jest 161 żołnierzy w tym sam generał. Dzisiaj już tylko staruszkowie w Bredzie pamiętają dzień wkroczenia Polaków do miasta.
Okres niemieckiej okupacji trwał w południowych Niderlandach siedem miesięcy krócej niż "powyżej rzek". Nieudana operacja desantowa i kontratak Niemców w Ardenach uniemożliwił wyzwolenie reszty kraju przez co olbrzymia aglomeracja miejska Randstad czyli Amsterdam, Utrecht, Rotterdam i Haga przeżyła głodową zimę.
Niemcy napadli Beneluks 10 maja 1940 roku. Południe kraju zostało wyzwolone w październiku 1944 roku a prowincje północne musiały czekać na wyzwolenie do zakończenia wojny w maju 1945 roku. Dla Bredy okupacja trwała więc 4 lata i 5 miesięcy a dla Amsterdamu równo 5 lat.
Okupacja oczami dziecka z Bredy
Z roku na rok pogarszało się zaopatrzenie w podstawowe środki do życia. Reglamentowano środki spożywcze a z czasem niemal wszystko. Coraz częściej brakowało prądu, gazu i wody. Pożywieniem były gotowane ziemniaki - daw razy dziennie - i to bez "okraski", nie mówiąc braku mięsa. Może najbardziej dokuczały za ciasne buty, bo dzieci rosły ale nowych butów nie było gdzie kupić. Oprócz tego monotonny jadłospis składający się tyko z ziemniaków powodował awitaminozę co się łączyło z opuchniętymi stopami. Wycięcie nosów buta było jedynym rozwiązaniem. Nicowane płaszcze miały podwójne życie.
Ogródki zamieniły się w poletka uprawne a wszystkie warzywa skrzętnie wekowano. W miarę rosnących niedoborów - rosły ceny.
Dużym problemem zimową porą było ogrzewanie. W tamtych czasach holenderskie domy zaopatrzone były w tylko jeden piecyk gazowy lub olejowy stojący w pokoju. Do dzisiaj jeszcze można je zobaczyć w starych domach u staruszków. Lasów w Holandii jak na lekarstwo więc każdy kawałek drewna był cenny aby nim palić w kuchni, w żelaznym piecyku z fajerkami. Gdy nie było drzewa a udało się zdobyć trochę nafty gotowano na kuchenkach naftowych (petroleumstel) - rodzaj lampy naftowej do gotowania - które w tych czasach były w Holandii powszechne w użyciu do wolno duszonych potraw z wołowiny.
Nie można było kupić wielu prostych produktów jak np. opon do rowerów co w znacznie uprzykrzało życie dzieciom muszącym chodzić na piechotę do szkoły. Szkoły w Holandii były wówczas oddzielne dla dziewcząt i chłopców nie mówiąc już o lekcjach pływania na basenie gdzie nie było mowy aby zobaczyć dwie płcie obok siebie. Na przerwie jadło się marchew zachowując jej słodki rdzeń na koniec jako deser.
Oświetlenie ulic nie działało i okna musiały być z rozkazu okupanta zaciemnione. Na ulicach w nocy nie było nic widać. Częste alarmy przeciwlotnicze uprzykrzały życie. Nie łatwo było w drodze ze szkoły znaleźć schronienie przed bombardowaniem, którego zresztą nigdy nie było. Na jeden z głównych ulic miasta wykopano ziemiankę która miała służyć za schron ale w praktyce służyła tylko do załatwiania potrzeby. Nocą przelatywały na Bredą eskadry amerykańskich bombowców w kierunku na Niemcy. Niemiecka obrona przeciwlotnicza napędzała dzieciom strachu głośnymi wystrzałami z dział umieszczonych w kilku miejscach miasta. Wybuchy zagłuszały grzmienie bombowców. W nadal istniejącej Akademii Wojskowej w Bredzie stacjonowali żołnierze marynarki wojennej. Ciągle ich przybywało z powodu coraz mniejszej roli niemieckiej marynarki w działaniach wojennych. Często przeganiano ich w ramach musztry po mieście z pieśnią na ustach "Und wir fahren gegen Engeland". Na rynku przed kawiarnią która przypadkowo miała niemiecką nazwę 'Zum Franziskaner' ustawiono podium do odbioru niemieckich defilad.
Na ulicach coraz mniej prywatnych samochodów, aż pod koniec okupacji zupełnie znikły z ulic z braku paliwa, za to pojawiło się coraz więcej wozów konnych. Trzeba było uważać na spłoszone konie galopujące po ulicach. Nawet niemieccy żołnierze coraz częściej jeździli wozami konnymi lub na rowerach. Pozostały tylko taksówki z wielkim zbiornikiem na gaz na dachu i autobusy z przyczepką-generatorem gazu drzewnego.
Okupant wojennym zarządzeniem zarekwirował radia jak i wszystkie przedmioty z miedzi. Miedź zakopywano w ogródkach. Kto miał dwa radia, jedno zdołał ukryć i wieczorem potajemnie słuchano "Radio Oranje" nadające z Anglii. Oficjalne media były na niemieckich usługach, więc gdy w sierpniu 1944 roku czytało się w gazecie, że "Gandawa została według planu ewakuowana" wiedzieliśmy, że front jest już blisko. Na ścianie tatuś powiesił mapę Europy i zakreślał nową linię frontu dowiedziawszy się najnowszych wiadomości od posiadaczy radia.
Wyzwolenie Bredy przez Polaków
Pierwszą widoczną oznaką nadciągającego frontu byli Niemcy w czarnych spodniach i z emblematem trupiej czaszki. Zajmowali w mieście pozycje obronne. Z kolegami zgadaliśmy raz, 13 października 1944 roku, z obsługą działa na ich stanowisku nad rzeką. Dostaliśmy od nich ciasto - bo głód nam doskwierał już stale. Nie widzieliśmy w nich wrogów lecz miłych Niemców. Dwie godziny później wyleciał w powietrze budynek który alianci wzięli za niemiecki sztab generalny. Zginęło 27 osób gdy tymczasem sztab znajdował się w innym miejscu. Innego razu zobaczyliśmy jeńców wojennych w uniformach khaki pod niemiecką obstawą jadący dziwnym pojazdem z płaskim nosem i dachem z brezentu nieznanej nam wówczas marki Jeep.
Dzień wyzwolenia Bredy spędziliśmy tak jak wszyscy mieszkańcy Bredy poukrywani w domach lub, kto ją miał, w piwnicy. My schowaliśmy się w piwnicy naszego rzeźnika. Słuchaliśmy wystraszeni odgłosów walk w mieście. Wielki huk powybijał szyby w oknach gdy Niemcy wysadzili mostek prowadzący do centrum miasta. W pewnej chwili do kuchni weszło dwóch żołnierzy z mapami sztabowymi. Mówili niezrozumiałym językiem. Ku naszemu zdumieniu na uniformach wyczytaliśmy słowo POLAND. Jak to możliwe? - zadawaliśmy sobie pytanie - aby Polacy których kraj jest nadal okupowany wyzwalał Bredę?! Dopiero niedawno dochodziły do nas wiadomości o ciężkich walkach w Powstaniu Warszawskim - a tu i teraz Polacy w Bredzie?
Wejście polskich oddziałów poprzedziły strasznie gruchoczący łańcuchami trał przeciwminowy. Oczekiwaliśmy żołnierzy na koniach a oni wjechali wozami pancernymi. Walki o Bredzie trwały 28 i 29 października 1944 roku. W samej Bredzie zginęło w tych dniach 40 polskich żołnierzy.
Mieszkańcy Bredy na ulicach publicznie mścili się na dziewczynach które rzekomo zadawały się z Niemcami. Obcinano im włosy, opluwano, obsypywano obelgami i kopniakami.
Nareszcie można było wykopać poukrywane przed niemiecką konfiskatą ozdoby z miedzi i mosiądzu.
W całym mieście organizowano festyny i zabawy z udziałem polskich wyzwolicieli. W kościołach na mszach przybyli nowi wierni z Polski.
Breda stała się polskim miastem. Żołnierze przyjęci byli z wielki entuzjazmem i zagościli w wielu domach. Cała zimę 1944/45 spędzili w naszym mieście. Wielu z nich pozostało tu na zawsze. Każdy mieszkaniec miasta umiał po polsku powiedzieć "Dziękujemy wam Polacy". Dzieci w szkołach uczuły się śpiewać Mazurka Dąbrowskiego i recytować wierszyki po polsku. 11 listopada 1944 przez miasto przeszła oficjalna defilada 1 Polskiej Dywizji Pancernej. Jakże byłem dumny móc z klasą śpiewać polski hymn w rytmie mazurka - "po polsku" - jak mi się zdawało.
W tym czasie padł na miasto nowy strach. Niemieckie rakiety V1 przelatywały nad miastem w kierunku Anglii i ludność z zapartym tchem słuchała, aby motor nie zgasł i rakieta nie spadła na miasto. Kilka V1 spadło w naszym regionie siejąc śmierć.
W kwietniu 1945 roku polska dywizja opuściła miasto udając się na północ w kierunku Wilhelmshaven gdzie zastał ich koniec II Wojny Światowej. Dwa lata później wielu z nich wróciło do Bredy gdzie czekały na nich ich holenderskie narzeczone. Wieloletni burmistrz Bredy, pan Merkx w czasie corocznych uroczystości wyzwolenia miasta powiedział nie bez dumy, że Breda jest stolicą Polski za granicą. Wnuczek burmistrza ma na imię Radek.
Od mojego pierwszego kontaktu z Polakami, mając wówczas 14 lat; 28 października 1944 do dziś dnia jestem związany z Polską. Wzruszające dni wyzwolenia pozostały na zawsze w mojej pamięci. Wzruszony byłem żołnierzami tak daleko od domu, bez jakiegokolwiek kontaktu z krajem, po dramacie Powstania Warszawskiego. Pamiętam jak okupacyjna prasa triumfalnie informowała o zwycięskim stłumieniu warszawskiego powstania przed armie niemiecką a tu tymczasem z drugiej strony wkroczyli alianci z napisem POLAND na ramieniu! 11 listopada 1944 z wszystkimi mieszkańcami miasta składaliśmy hołd Polakom śpiewając ich hymn - dla mnie do dzisiaj piękny mazurek. Zawsze byłem obecny przy corocznych obchodach wyzwolenia Bredy jeszcze razem z generałem Maczkiem i weteranami w polskich uniformach. Będąc później nauczycielem miałem w klasie sporo dzieci z tych Polsko-holenderskich małżeństw. Od 1974 brałem społecznie udział w pracy Polskiego Towarzystwa Katolickiego - bez dotacji a wówczas prężniejsze i większy niż kiedykolwiek. Wiele przyjaźni i wiele irytacji. Dla Polaków byłem zawsze outsiderem, niechętnie dopuszczali mnie do swojego grona, nawet później wśród drugiej generacji dzieci weteranów. Po roku 1975 zdobyłem także wielu przyjaciół w Polsce. W ciągu ostatnich 70 lat miałem stałe kontakty z polskimi weteranami w Bredzie. Przeżyłem z nimi wiele dobrego i niedobrego.
Tom Peeters
Tom Peeters urodził sie w 1930 roku w Bredzie. Zasłużony działacz na rzecz Polaków. Autor książek: "De Eerste Poolse Pantserdivisie in Nederland" (polskie wydanie p.t.: "Dziękujemy Wam Polacy", "Het Poolse aandeel in de overwinning" i "50 jaar Breda met een Pools stempel". Woluntariusz przy Muzeum Generała Maczka w Bredzie. w roku 2013 otrzymał z rąk ambasadora RP w Hadze Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP. Poniżej wspomnienia Toma sfilmowane dla potrzeb archiwum miasta.
PS.: Sam doznałem w latach '80 kilka zabawnych momentów z mieszkańcami Bredy z "polskim stemplem":
- przyjmowałem poleconą przesyłkę od listonosza który na widok mojego polskiego podpisu zaczął wołać "stara baba, kurwa, chuj" - czym mnie mocno przestraszył. Okazało się że te kilka miesięcy po wyzwoleniu w ich domu zakwaterowani byli polscy żołnierze i często wieczorami rznęli w karty używając niecenzuralnych słów które sobie chłopak na całe życie zapamiętał. Oczywiście obok "Dziękujemy wam Polacy" - którzy znali wszyscy.
- inny, ośmioletni wówczas chłopak, polubił Polaków gdyż witając entuzjastycznie polskie oddziały wkraczające do miasta wpadł pod koła wozu pancernego - mocno się wystraszył ale mu się nic nie stało. Za to dostał od polskiego żołnierza jabłko i czekoladę. Przeżycie na całe życie.
Wyzwolenie Bredy na YouTube
Przeczytaj także:
- Rocznica wyzwolenia Bredy
- Rocznica wyzwolenia Bredy i rosnąca potrzeba ceremonii
- Nieoficjalna historia żołnierza - wyzwoliciela Holandii
- Bitwa o Skaldę
- Powojenne historie polskich dzieci w Holandii
- Muzeum generała Maczka w Bredzie
- Historia Polonii w Holandii
- Historia Polonii w Bredzie 1944-2020
- Breda - perła Brabancji z polskim akcentem