Polacy w holenderskiej Limburgii
Pierwsi polscy imigranci zarobkowi pojawili się w Holandii w roku 1908. Spoglądając na tą historię stu lat Polonii w Holandii, nie mam zbyt wielu powodów do optymizmu. Z pięćdziesięciu polonijnych organizacji pozostała do dzisiaj tylko jedna: polska parafia.
Śląski kumpel* w holenderskiej Limburgii
Polska tradycja emigracji zarobkowej do Limburgii liczy już ponad sto lat.
W 1908 r. do limburskich kopalń przybyło ok. 200 polskich rodzin górniczych z zagłębi górniczych w Westfalii, Francji i Belgii choć pierwotnie ludzi pochodzących z Wielkopolski i Śląska. W okresie I wojny światowej około tysiąca polskich górników ze Śląska przybyło do limburskich kopalń (w neutralnej wówczas Holandii) aby w ten sposób uniknąć służby wojskowej w armii niemieckiej.Pod koniec I wojny światowej Polonia w Limburgii liczyła ok. 2000 osób.
Po zakończeniu IWŚ i po uzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. przybywało coraz więcej Polaków znajdujących pracę w holenderskich hutach i kopalniach węgla kamiennego. Napływały kolejne fale polskich emigrantów do kopalń Limburgii. Byli to w 1920 r. także polscy robotnicy z Westfalii, Francji i Belgii. Większość z nich pochodziła z Górnego Śląska gdzie za sprawą plebiscytu z 1921 ludność była zmuszona wybierać jedną narodowość i przenieść się do wybranego kraju po ustaleniu granic Polski.
Nieco podobnie do dzisiejszych agencji pracy, także w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku działały w Polsce firmy rekrutujące robotników do szybko rozwijającego się przemysłu ciężkiego i wydobywczego Zachodniej Europy; Niemiec, Holandii, Belgii i Francji. Od 1929 r. już kilka tysięcy robotników rekrutowanych z niepodległej Polski zasiliło kopalnie, stocznie i inne zakłady przemysłu ciężkiego Holandii. W 1928 r. powstało w Holandii duszpasterstwo polskie pod nazwą Polska Misja Katolicka. Do roku 1930 zamieszkało w Limburgii ok. 4000 Polaków. Po roku 1931 r. podawano, że limburska Polonia liczyła ok. 7000 Polaków. Zamieszkali w okolicy kopalń w miastach Sittard, Brunssum i Heerlen.
* Kumpel - to niemieckie słowo, które w języku holenderskim oznacza brać górniczą, kolegów górników.
W 1930 r. w holenderskich kopalniach pracowało 55 tys. górników, wśród nich 6 tys. polskich górników. W latach kryzysu (1931-33) połowa Polaków straciła pracę i musieli opuścić Holandię, bez zasiłku lub emerytury. Wsadzano ich po prostu z ich dobytkiem w pociąg do Polski na dworcu kolejowym w Akwizgranie. W okresie wielkiego kryzysu w latach 1931-1933 nastąpiło masowe zwalnianie z pracy, w pierwszym rzędzie obcokrajowcy, których na koszt kopalń odsyłano wraz z dobytkiem do rodzinnych krajów. Po kryzysie, w 1933 r. w Limburgii pozostało ok. 4300 Polaków. I tylu ich pozostało do wybuchu II wojny światowej.
W 1937 r. w Brunssum wybudowano Dom Polski skupiający życie kulturalne Polonii górniczej.
Limburgii działało wówczas wiele organizacji polonijnych, zespołów ludowych pieśni i tańca, klubów sportowych itp. - według tradycji wyniesionych ze Śląska. Tradycji stowarzyszeń podobnych do niemieckich i holenderskich. Założono polski związek zawodowy górników i polską partię polityczną. W Brunssum istniała także polska szkoła finansowana przez Polskę a dyrekcja państwowych kopalń sfinansowała w 1937 r. budowę Domu Polskiego (Pools Huis).
Stowarzyszenie "Jedność" zwane także Towarzystwem pod patronem Św. Wojciecha w Heerlen powstało w 1910 r. i ponoć istnieje do dzisiaj.
Nowi powojenni Polacy
Zaraz po wojnie limburską Polonię i tamtejsze kopalnie zasiliła kolejna fala Polaków - tym razem byli to zdemobilizowani żołnierze polskich sił zbrojnych na Zachodzie. Wielu zdemobilizowanych polskich żołnierzy trafiło także do kopalń Limburgii gdzie pracowali do 1974 r. Aż 70% mieszkańców Limburgii żyło z kopalń. Pierwszą kopalnię zamknięto w 1965 r. a ostatnią w 1974. Pod ziemią w wypadkach zginęło 1162 górników.
Polacy różnych kultur i przekonań
Spór polityczny, który wybuchł po wojnie w Polsce miał również wpływ na polską społeczność w Limburgii. Rozgorzała walka między zwolennikami rządu komunistycznego w Warszawie i zwolennikami rządu polskiego na uchodźstwie w Londynie. Waśnie i zaciekłe dyskusje doprowadziły do likwidacji lub rozpadu wielu stowarzyszeń polonijnych.
Tymczasem w pierwszej dekadzie po wojnie holenderskie i belgijskie kopalnie potrzebowały dużo rąk do pracy które rekrutowano z różnych polskich dywizji wojskowych stacjonujących jeszcze na Zachodzie. Do kopalń poszli polscy żołnierze; ci którzy walczyli o wyzwolenie Bredy oraz inni stacjonujący jeszcze w Niemczech a dokładnie w mieście Maczków - polskiej enklawie zamieszkałej przez dziesiątki tysięcy bezdomnych Polaków [więcej o Maczkowie >>>]
Jednak ta powojenna grupa Polaków to byli już Polacy z innych regionów Polski, z innej kultury niż śląska. Nowi górnicy stali regularnie w negatywnym świetle z powodu licznych bijatyk, pijaństwa oraz kompletnej nieznajomości języka holenderskiego lub niemieckiego. Przedwojenna Polonia widząc szybko spadającą reputację Polaków zdystansowała się od tej nowej grupy. Dopiero po latach (gdy wielu nowych przybyszy opuściło Limburgię wracając do Polski lub Niemiec) obie grupy stowarzyszyły się ponownie a to też za sprawą ich holenderskich żon dzięki którym weszli w holenderskie środowisko i przejęli obyczaje holenderskich stowarzyszeń.
Zmierzch kopalń
Od roku 1965 zaczęto zamykać kopalnie i redukowano przemysł ciężki. Polscy emigranci poszli na emeryturę a ich dzieci rozproszyły się w holenderskim społeczeństwie.
W okresie 1910-1994 w Zuid-Limurg (Południowa Limburgia) działało aż 50 polskich stowarzyszeń z czego w 2004 r. istniało jeszcze dziewięć. Dzisiaj, przynajmniej "na papierze" istnieje jeszcze kilka: Fundacja Dom Polski w Brunssum, Zjednoczenie Katolickie Polskich Towarzystw (ZKPT), zespół ludowy Podlasie, zespół Pieśni i Tańca Syrena, Katolickie Stowarzyszenie Polek w Limburgii, Chór "Wesoły Tułacz" i "Malwa" i Towarzystwo "Jedność" pod op. Św. Wojciecha.
Źródło i zdjęcia: Franciszek Wojciechowski i Land van Herle
Od kopalni do szklarni
Kopalnie i polscy górnicy w Limburgii to już historia. Region w którym mieszkali Polacy zamieniono dzisiaj w "Miasto Parkowe Limburg". Czterdzieści lat później, pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku rozpoczął się kolejny napływ polskich emigrantów zarobkowych w tej prowincji Niderlandów. Tym razem do rolnictwa w pasie przygranicznym z Niemcami. Nieco na północ od byłego regionu górniczego.
Początkowo były to jeszcze nieliczne grupki nielegalnych pracowników sezonowych do zbioru szparagów, truskawek i pracy w pieczarkarniach, przy sortowaniu i pakowaniu warzyw i owoców. Z czasem, gdy w roku 2004 granice otwarto rozpoczął się szybszy napływ robotników do tamtejszego rolnictwa.
Do czasu gdy Polacy nie mieli pozwolenia na pracę w Holandii wielu Polaków przyjeżdżało tam pracować legalnie na "niemieckich paszportach" ze względu na pochodzenie. Także Polacy mieszkający po niemieckiej stronie granicy zatrudniają się w Limburgii.
- W latach dziewięćdziesiątych XX w. właśnie z limburskiego hodowcy pieczarek wyrosło dzisiejsze imperium agencji pracy OTTO - wyspecjalizowanej w imporcie polskiej siły roboczej do Niderlandów.
Nierzadko polscy najmici dawali (lub może nadal dają?) traktować się jak bydło. Praca u holenderskiego farmera lub badylarza przez cały dzień bez przerw, za zaniżone stawki, mieszkanie w przeludnionych barakach z piętrowymi łóżkami, w namiotach lub w starych przyczepach kempingowych.
Polskie Venlo
Obecnie szacuje się ilość polskich imigrantów zarobkowych w Limburgii na co najmniej 20 tys. pracujących w sektorze rolniczym i ogrodnictwie. Największe skupisko Polaków koncentruje się wokół przygranicznego miasta Venlo ale w praktyce trudno znaleźć farmę lub szklarnie przy której nie stałyby zaparkowane polskie auta.
Początkowe "tsunami" Polaków zalewających w 2006 r. całą Holandię i Limburgię w szczególności wywoływało wrogie reakcje mieszkańców. Jednak po 10 latach Polacy stali się niezastąpionymi pracownikami w rolnictwie nie tylko zresztą Limburgii. Wiele sektorów holenderskiego rolnictwa wpadłoby w poważne kłopoty gdyby nie polskie ręce do pracy.
We miejscowości Meterik na 1500 mieszkańców mieszka 250 Polaków. Tam też działa od 2006 r. polska parafia w kościele który byłby już dawno zlikwidowany z braku holenderskich wiernych.
Proces integracji polskiej społeczności z miejscową ludnością przebiega bardzo mozolnie mimo różnych lokalnych programów "wpasowania" Polaków w holenderską rzeczywistość.
Przeczytaj także: